Por. Bronisław Polit ps. "Grom", Żołnierz AK, komendant Placówki Obrazów, który w 1944 r. w ramach realizacji planu "Burza" w Inspektoracie Sandomierskim AK organizował mobilizację w dniu 25lipca 1944 roku 2. i 3. Pułku Piechoty AK. Zgrupowaniem miało miejsce w majątku Żurawica koło Sandomierza. Największym osiągnięciem wywiadu A.K. w Żurawicy k. Sandomierza było zdobycie pocisku V2 i przekazanie go do Radomia.
prof. Arkadiusz Piekara wspomina:
W Mościcach zająłem się jeszcze jedną rzeczą, przypadkową, ale jakże ważną. Toteż zająłem się nią z wielką ochotą. Oto jesienią roku 1943 spadł koło wsi Żurawica pod Sandomierzem zupełnie nieznany pocisk niemiecki nazwany później V2 (V1 już bombardował Anglię). Próbne nowe pociski wystrzeliwane były z poligonu pod Dębicą w kierunku północnym do nieznanych mi celów. Zadaniem moim oraz dwóch byłych moich uczniów z Rydzyny (bR-ów, czyli byłych Rydzyniaków) było zbadanie resztek pocisku, zebranych i schowanych przez tamtejszych wieśniaków. Jednym z bR-ów był młody właściciel majątku w Żurawicy, student Politechniki Gdańskiej, Józef Świeżyński, drugim – późniejszy student Politechniki Śląskiej Zygmunt Bujakowski (z obydwoma już wcześniej brałem udział w projektowaniu wiatraka szybkoobrotowego dla lokalnej elektrowni w Żurawicy). Zbadane części napędu pozwoliły nam opracować raport odpowiadający na wielorakie pytania: jaki rodzaj napędu ma pocisk V2? (odrzut gazów spalinowych), jaki rodzaj lotu? (balistyczny na wielkich wysokościach), jaka kontrola? (krótkimi falami radiowymi), jakie sterowanie? (strumieniem gazów odrzutowych) itd. Na to ostatnie pytanie mogliśmy opowiedzieć dzięki znalezieniu czegoś, co przypominało lekki ster łodzi (metalowy?, z jakiego metalu?). Na to pytanie odpowiedział młody laborant z laboratorium chemicznego Mościc, również bR, Jacek Hennel, późniejszy znany fizyk. Po kilku dniach analiz Jacek odpowiedział: nie metal, lecz grafit. Raport nasz wraz z częściami silnika, poszedł nieznaną nam drogą, zorganizowaną przez dowódcę naszego wywiadu AK (pseudonim „Niunio”) do Londynu. W końcu roku 1946, w Anglii (Teddington) dowiedziałem się, że doszedł. Prawdopodobnie trud nasz nie poszedł na marne.
Bronisław Polit uczestniczył czynnie w akcji "Burza"
przekazał wówczas dowództwo por. Władysławowi Gutowskiemu ps. "Sztaba" a sam dowodził III Plutonem III Kompanii A.K. W czasie mobilizacji kpt. Ignacy Zarobkiewicz ps. "Swojak", mianowany na dowódcę 1bat. 2 pp. Leg. z oddziałami placówek: Sandomierz, Wilczyce, Dwikozy odmaszerował w kierunku Pielaszowa, natomiast kompania z Placówki Obrazów miała dołączyć do batalionu w rejonie Pęczyn. Było to jednak niemożliwe ze względu na ciągły ruch wojsk hitlerowskich na szosie Sandomierz-Opatów. W związku z tym Placówka Obrazów została włączona do 7. i 8. kompanii w Klimontowie. Wskutek utraty łączności z dowódcą 2 pp. AK majorem Antonim Wiktorowskim "Krukiem", oddział kpt. "Swojaka" został otoczony przez Hitlerowców pod Pielaszowem. 25-31 sierpnia 1944 r. doszło do bitwy tragicznej dla Polaków, zginęło wielu żołnierzy, wielu dostało się do niewoli i zostało rozstrzelanych. Wśród zabitych było 11 uczniów tajnego liceum sandomierskiego, z których 7 po wojnie pochowano we wspólnej mogile na Cmentarzu Katedralnym. W latach 80. obok wspomnianej mogiły położono tablice upamiętniające martyrologię żołnierzy AK. W 1990 r. Związek Sybiraków ufundował tablicę poświęconą pamięci tych, którzy zginęli w łagrach.
Kazimierz "Korsarz" Dominik o Bronisławie Policie tak pisał:
Pamięci porucznika Bronisława Polita "Groma" - poświęcam.
Wojenny czas, partyzancki szlak
Służbę w konspiracji zacząłem w 1942 roku w szeregach Armii Krajowej placówka Obrazów. Przysięgę złożyłem przed komendantem placówki Bronisławem Politemps. "Grom" i przyjąłem pseudonim "Korsarz". Była nas kilkuosobowa grupa do przysięgi. Po złożeniu przysięgi kpt. Zarobkiewicz ps. "Swojak" powiedział. "Od tej chwili jesteście żołnierzami Armii Krajowej". Obowiązuje was regulamin służby wojskowej i zachowanie tajemnicy. Rozpoczęło się szkolenie, zapoznawanie się z bronią, której w tym czasie za wiele nie było. Ćwiczenia prowadzone były nocami. Jak się okazało, w tym czasie placówka Obrazów miała dość liczny stan osobowy. Nie zawsze zajęcia odbywały się w pełnym składzie. Prowadzili je oficerowie i podoficerowie zawodowi. Z czasem przybyło broni, a w związku z tym potrzeba bezpiecznego magazynu. Komendant placówki postanowił wykorzystać na ten cel nieużywaną piwnicę przy wąwozie w kierunku Obrazowa. Od strony drogi była zarośnięta krzakami tak, że prawie nikt na to nie zwracał uwagi. Przystąpiono do porządkowania. Usunięto nieczystości i stopniowo zasypywano wejścia od strony drogi. Wykopano nowe - z wejściem w posesji komendanta, które z wierzchu było sprytnie zamaskowane. Po zakończeniu pracy przydatność magazynu sprawdzili kpt. Mandziara ps. "Siwy", kpt. Zarobkiewicz "Swojak". Stwierdzili, że jest dobry i bezpieczny. Do wykonania tej roboty było nas czterech. To byli Józef Rządkowski, Wacław Tkacz, Bronisław Polit i ja. Nadal trwały szkolenia i ćwiczenia w terenie. Pewnej nocy, wracając z kilkudniowej koncentracji, natknęliśmy się w Obrazowie na grupę uzbrojonych ludzi, którzy zabierali przydatne im rzeczy. Z zaskoczenia udało się ich zatrzymać. Zabrany dobytek wrócił do właścicieli, a sprawcy zostali aresztowani i odpowiednio ukarani. Takie przypadki się zdarzały, ale skutecznie je likwidowano. Pamiętam takie zdarzenie z naszej placówki. Wyznaczono grupę uzbrojonych ludzi w celu ubezpieczania odcinka od strony Podwala. Była to akcja, której celem było rozbicie więzienia w Sandomierzu i uwolnienie więźniów. Grupą Lotną, która miała opanować więzienie dowodził porucznik Witold Józefowski ps. "Miś". Niestety, akcja się nie udała. Służby więzienne wszczęły alarm. Grupa, która była już przy bramie więziennej musiała się wycofać w pośpiechu. Wycofało się i ubezpieczenie.
Wiosną 1944 roku po kilkudniowej koncentracji przeżyłem niecodzienne wydarzenie, które było tajemnicą. Tak jak bywało na nocnych ćwiczeniach, tym razem było inaczej. Na terenie placówki Obrazów w rejonie Zdanów, Jugoszów, Piekary, był teren do przyjęcia zrzutu. Teren na którym miał się dokonać, był ubezpieczony. Czekanie na to wydarzenie wydawało się bardzo długie. Wreszcie słychać ciężki warkot samolotu. Ale jeszcze nie wiedziano czyjego. A jednak to ten, na który czekaliśmy. Kierownictwo zrzutu uruchomiło sygnalizację świetlną. Samolot poleciał w kierunku wschodnim i wrócił z powrotem. Pewnie każdemu serce zabiło mocniej. Samolot wracając obniżył lot i na wyznaczone miejsce z szelestem zaczęły spadać na spadochronach wyrzucone z samolotu kontenery. Maszyna okrążyła jeszcze raz, wyrzuciła resztę, pomigała światłami i odleciała. Do przewozu zrzuconych kontenerów było przygotowanych kilka wozów, na które załadowano całą zawartość i przewieziono na melinę w Malicach w gospodarstwie Boćka i Biesiady, gdzie czekano następnej nocy. O zmroku kontenery załadowano na inne wozy i z mniejszą obsadą przewieziono w inne bezpieczne miejsca, po czym nocami przetransportowano do wcześniej przygotowanego magazynu. W dalszym ciągu odbywały się zajęcia, co prawda nie w każdą noc. Docierały do nas wiadomości z nasłuchów radiowych, jak i podziemnej prasy o zbliżającym się froncie. Latem 1944 roku to już było widać. Zaczęło być bardziej niebezpiecznie. Po wsiach kwaterowali kozacy. To zmuszało do większej czujności.
Rozpoczęła się akcja "Burza". Nadszedł dzień mobilizacji. To było chyba 25 lipca 1944 roku. Tej nocy na wyznaczony punkt z całej placówki zebrało się około 40 żołnierzy. Rozdano nam broń i pod dowództwem komendanta placówki Bronisława Polita ps. "Grom" oraz podporucznika ps. "Sztaba" odmaszerowaliśmy w szyku ubezpieczonym w wyznaczonym kierunku. Nad ranem doszliśmy wsi Krobielice. W czasie postoju formowano drużyny i pluton. Placówka Obrazów miała wejść w skład 1 batalionu, którego dowódcą był kpt. Zarobkiewicz ps. "Swojak", który z oddziałem placówki Sandomierz odmaszerował. Po drodze dołączyła do niego placówka Dwikozy i Wilczyce. W takim składzie dotarli w rejon Pielaszowa. Nasz pluton miał tam dołączyć. Ale do tego nie doszło. Przejście przez szosę Sandomierz - Opatów ze względu na duży ruch wojsk niemieckich było niemożliwe. Wieczorem odmarsz w lasy klimontowskie. Żołnierze z placówki weszli w skład 7 kompanii. Dowódcą kompanii był por. Wacław Czosnek ps. "Polny". To już było normalne wojsko, chociaż niejednolicie ubrane. W tym czasie wojska radzieckie docierały do Wisły. Niemcy szykowali obronę na przyczółku baranowskim. 7 kompania weszła w skład III batalionu 2 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej. Zajęła pozycję w rejonie Koprzywnicy, a ściślej w okolicy Gnieszowice Postronna. Zajęliśmy stanowiska na zapleczu Niemców, którzy mieli bronić przeprawy przez Wisłę przed wojskami radzieckimi. Po kilku godzinach nękania Niemców, a było to dla nich dotkliwe, w obronie niemieckiej powstało zamieszanie i straty w ludziach. Taka decyzja naszego dowództwa pomogła wojskom radzieckim przeprawić się przez Wisłę. Po linii doszedł rozkaz, by wycofać się z zajętych pozycji w kierunku Królewic. Po uformowaniu oddziału marszem ubezpieczonym opuściliśmy Królewice i następnego dnia odbyła się spowiedź partyzancka w kościele w Szczeglicach. Po całonocnym marszu przeważnie polnymi drogami doszliśmy w rejon Bogorii, a III batalion zatrzymał się we wsi Niemierów na krótki wypoczynek. To nie znaczy, że można było robić co się chce. Były patrole i warty. Pewnego dnia po apelu porannym batalionu, który przeprowadził kpt. Mandziara ps. "Siwy" (w tym czasie był szefem sztabu 2 PPLeg.) po przeglądzie powiedział takie słowa: "Ochotnicy wystąp". W oddziałach najwięcej było ludzi młodych, byli też żołnierze, co przeszli kampanię wrześniową. Ale u wszystkich było poczucie odpowiedzialności. Po tych słowach kapitana jak sznurkiem pociągnął. Wystąpiło dużo żołnierzy. Między innymi i ja. Po wystąpieniu ochotników resztę pododdziałów odprowadzono do zajęć. Jak się okazało, najwięcej ochotników było z 7 kompanii. Oficerowie dokonali przeglądu broni, jaką kto posiadał, a szczególnie jej sprawności. A może się ktoś chce wycofać? Takiego przypadku nie było. Było nas ponad 80 ludzi, jak się okazało, dobrze uzbrojonych. Nad całością dowództwo objął kapitan "Siwy". Podzielono nas na dwa plutony po 40 ludzi. Dowódcą pierwszego plutonu był por. Witold Józefowski ps. "Miś", zastępcą porucznik Marian Osuch ps. "Sten", dowódcą drugiego plutonu - porucznik Mędrzycki ps. "Reder". Dowódcą całego oddziału był kpt. "Siwy". Oczywiście byli i dowódcy drużyn. Przeważnie byli to podchorążowie. Mnie przypadło być w pierwszym plutonie, którym dowodził por. "Miś". Resztę dnia już byliśmy zgrupowani choć nie wiedzieliśmy, jakie zadanie nas czeka. Można się było domyślać, że coś się wydarzy. Nie pamiętam, jak to było z obiadem, bo kolacji nie było.
Noc z 4 na 5 sierpnia 1944 roku utkwiła mi w pamięci. Kpt. "Siwy" informuje, jakie zadanie mamy wykonać. We wsi Ceber stacjonuje tabor niemiecki i około 50 żołnierzy obsługujących tabor. Taka wiadomość dodała nam ducha. Zdawało się, że to będzie łatwy kąsek. Wieczorem oddział wyszedł na pozycję wyjściową. Przed północą zatrzymaliśmy się na skraju lasu Malkowice. Kpt. "Siwy" dał rozkaz do natarcia. Pluton por. "Misia" miał za zadanie zdobyć wioskę i ubezpieczać drogę od szosy Iwaniska - Bogoria. Pluton "Redera" miał za zadanie atakować dwór. Tam były ulokowane tabory niemieckie.
Noc jest pogodna, idziemy po łąkach wzdłuż strumienia. Zbliżamy się na skraj wioski, zachowując ostrożność. Wreszcie niespodzianka. Padają serie z karabinów maszynowych. Na szczęście ponad głowami. Dowódca szybko ustala stanowiska, skąd padły strzały i w krótkim czasie zostają one zlikwidowane. Okazuje się, że tam jest większa siła. Ale nie ma odwrotu, przemy do przodu. Niemcy zacięcie się bronią. Ale nasze natarcie jest skuteczne, zdobywamy dom po domu. Z czasem obrona niemiecka słabnie, niektórzy podnosząc ręce do góry poddają się.
Pamiętam, że po zdobyciu jednego z domów weszliśmy do mieszkania i stwierdziliśmy, iż tu kwaterowała starszyzna. Zastaliśmy spore ilości papierosów, konserw i kilkadziesiąt butelek wina, jakieś papiery i maszynę do pisania. Ten widok skłonił do zabrania szczególnie papierosów, bo tego nam najbardziej brakowało. Ale i butelki z winem też kusiły. Lecz dowódca grupy, w której byłem, kategorycznie zabronił. Był to starszy wachmistrz podchorąży ps. "Lot". Sam wziął butelkę i każdemu podał tyle, aby zwilżyć zaschnięte usta. Papierosów można było zabrać dowolną ilość. Po opanowaniu wioski zbliżamy się w kierunku dworu. Tam też walka dobiega końca. Na placu, gdzie były ustawione wozy, nie było koni. Zmuszono jeńców niemieckich do przyprowadzenia koni i zaprzęgania do wozów. Nie do wszystkich wozów było co zaprzęgać. Jednak i tak zdobycz była bardzo cenna. Zdobyliśmy dużo broni, amunicji, środków opatrunkowych, dwie duże kuchnie polowe. Czas naglił, trzeba opuszczać wioskę. Zdobyto cenny tabor, ale i sporą grupę jeńców, których między innymi i mnie przypadło konwojować. Jak się okazało, to w Cebrze była znacznie większa siła niemiecka. Dzięki dobrze przygotowanej akcji nasz oddział odniósł zwycięstwo, ponosząc przy tym niewielkie straty. Było trzech rannych, dwóch ciężko, którzy następnego dnia zmarli. Trzeci przeżył. Był to Bronisław Pała ps. "Cis" z placówki Obrazów. Przerażający obraz pozostał w naszej pamięci, gdy tej nocy mieszkańcy Cebra opuszczali swoje domostwa w obawie przed represjami. Słońce było już wysoko, gdy doszliśmy do folwarku Antoniów, gdzie zatrzymaliśmy się na postój. Tego dnia zorganizowano pułkowy zwiad konny, do którego zostałem powołany. Dowódcą zwiadu był por. Józef Świeżyński ps. "Lot". Była to sekcja 7 jeźdźców. Zaraz przystąpiono do przeszkolenia. Wszyscy lepiej czy gorzej umieli jeździć konno. Ale przybyło obowiązków. O konie trzeba dbać. Po kilkudniowym przeszkoleniu wyruszyliśmy na nocny patrol. Nad ranem na horyzoncie pojawił się 6-osobowy patrol na koniach. Dowódca naszego patrolu por. "Lot" postanowił go rozbroić. I tak się stało. Akcja szczęśliwie się zakończyła bez strat własnych. Zdobyto 1 konia z siodłem. Było to w rejonie Jastrzębskiej Woli. Po powrocie na kwaterę dowódca powiedział: "Za dobrą obserwację, tego konia przydzielam tobie". Poczułem się wyróżniony i przesiadłem się na znacznie lepszego konia, na którym był dobry rynsztunek. Po zdobyciu Przyczółka Baranowskiego, wojska radzieckie szybko posuwały się na zachód. W związku z tym dowódca 2 pułku podpułkownik Wiktorowski ps. "Kruk" dał rozkaz wymarszu wojska z rejonu Szumska, Rakowa, Jastrzębskiej Woli w rejon Gór Świętokrzyskich. Niebezpiecznie było przejść przez szosę Opatów - Łagów. To się odbyło nocą tak, że rano nasz oddział zatrzymał się w rejonie Kunin Kraszków. Po krótkim postoju był rozkaz wymarszu na pomoc walczącej Warszawie. Marsz odbywał się nie tylko nocami, ale i w dzień (umożliwiały to lesiste tereny). Dotarliśmy w lasy koneckie. Nasze rozpoznanie stwierdziło, że przeprawa przez rzekę Pilicę jest niemożliwa ze względu na duże zgrupowanie wojsk niemieckich. Dowództwo dało rozkaz powrotu. Linia frontu się ustabilizowała. Niemcy postanowili "oczyścić" zaplecze z partyzantów, którzy ich nękali. Poważną bitwę 2 pp. Leg. stoczył pod Dziebałdowem i Radkowem. Warunki stawały się coraz trudniejsze, dawały się we znaki jesienne chłody. Po powrocie w rejon Gór Świętokrzyskich był rozkaz urlopowania żołnierzy. W miarę możliwości wskazywano kwatery (nazywano je melinami), wypłacano żołd, chyba po 20 dolarów. Tak się zakończyła moja wojenna przygoda. Po ofensywie radzieckiej w styczniu 1945 roku powróciłem do domu.
por. Kazimierz Dominik "Korsarz"